Recenzja The Room Next Door: Tilda i Julianne są nienaganne w debiutanckim angielskim filmie legendarnego hiszpańskiego reżysera

Jako entuzjasta kina z ponad trzydziestoletnim stażem w branży filmowej i szczególnym zamiłowaniem do horrorów, muszę przyznać, że najnowszy film braci Eggers „The Clovehitch Killer” bardzo mnie rozbawił. Występ Forthryn Hunter w roli koszmarnej krewnej Solange wywołuje dreszcze. Jej kreacja rasistowskiej, szalenie religijnej i umyślnie niepowściągliwej postaci jest zarówno niepokojąca, jak i mrocznie komediowa.


Werdykt: Terminowo i wciągająco

Pośród gorących debat na temat wspomaganego umierania, podczas gdy brytyjscy parlamentarzyści mają w przyszłym miesiącu głosować w sprawie jego legalności w Wielkiej Brytanii, znany hiszpański filmowiec i pisarz Pedro Almodóvar zdecydował się na niezwykle istotny temat – Pokój obok – jako swoją debiutancką anglojęzyczną produkcję .

Ten film zagłębia się w intelektualne dyskusje na temat literatury i filozofii, ale nie daj się temu zastraszyć; w końcu eutanazja to złożony temat. Film jednak nie sprawia wrażenia pretensjonalnego i nudnego dzięki dwóm znakomitym kreacjom Tildy Swinton i Julianne Moore.

Widziałem go w zeszłym miesiącu na Festiwalu Filmowym w Wenecji, gdzie, co zrozumiałe, zdobył główną nagrodę, Złotego Lwa.

Martha (Swinton) i Ingrid (Moore) były dawno zaginionymi towarzyszkami, które odnalazły się ponownie, gdy Ingrid dowiedziała się o śmiertelnej chorobie Marty spowodowanej rakiem szyjki macicy.

1) Marta jest znaną reporterką wojenną i ma napięte stosunki ze swoją samotną córką. Z drugiej strony Ingrid jest pisarką pochłoniętą pisaniem książki skupiającej się wokół artystki Dory Carrington.

Wcześniej pracowali razem w modnym magazynie i mieli wspólnego byłego kochanka o imieniu Damian, granego przez Johna Turturro.

Chociaż Damian i niektórzy drugoplanowi bohaterowie odgrywają mniejsze role, The Room Next Door koncentruje się przede wszystkim tylko na dwóch głównych bohaterach.

Czerpiąc inspirację z powieści „What Are You Going Through” z 2020 roku napisanej przez amerykańską autorkę Sigrid Nunez, dzieło to równie dobrze można przekształcić w urzekającą inscenizację sceniczną.

Jako oddany wielbiciel muszę powiedzieć, że zgodnie z przewidywaniami Almodóvar po mistrzowsku włada swoim aparatem. Jego filmowa twórczość to po prostu wizualna uczta dla oczu, jednocześnie stymulująca intelekt.

Reżyser jest zdecydowanym zwolennikiem wspomaganego umierania, które jest już legalne w Hiszpanii, ale nie pozwala, aby przekonania przeszkadzały mu w opowiadaniu historii.

Czasami daje nam krótkie wglądy w przeszłość. To tutaj dowiadujemy się o Marcie, młodej kobiecie, która wkrótce po powrocie z wojny w Wietnamie zaszła w ciążę ze swoim byłym, zmartwionym chłopakiem.

Jednak jej zawód w obszarach wysokiego ryzyka nie ułatwił jej samotnego rodzicielstwa. Wygląda na to, że nie miała zbyt wiele czasu i możliwości, aby skutecznie spełniać swoją rolę matki. Aby stawić czoła niebezpieczeństwom związanym z pracą, zaangażowała się w wiele romantycznych związków. Jednak Ingrid zawsze okazuje zrozumienie i nie ocenia.

Ich więź pogłębia się, gdy Martha odkrywa, że ​​kupiła „pigułkę eutanazyjną” w rzekomo ukrytych zakątkach Internetu.

Planuje wynająć dom na północy stanu Nowy Jork i tam popełnić samobójstwo, ale chce, aby Ingrid była jej towarzyszką na ostatnich etapach podróży i „była w sąsiednim pokoju”, gdy połknie śmiercionośną tabletkę.

Można to nazwać poważnym pytaniem, ale niezawodnie empatyczna Ingrid zgadza się.

Dom ten jest oszałamiającą modernistyczną rezydencją położoną niedaleko Woodstock, choć muszę przyznać, że poczułem lekki wzdrygnięcie na widok jego ewidentnej elegancji wyższej klasy średniej, jak gdyby intelektualiści mający skłonność do dyskusji na temat Jamesa Joyce’a i Ernesta Hemingwortha byli jedynymi osobami który potrafił wywołać głęboką kontemplację śmiertelności.

Istnieje również nieco wymuszona analogia między zbliżającą się śmiercią Marty a – zdaniem Damiana, który jest zaciekłym działaczem na rzecz zmian klimatycznych – śmiercią planety.

Jednak wyjątkowe występy Swintona i Moore’a rozwiewają wszelkie wątpliwości, podobnie jak jesienne liście w górach Catskill. Obserwowanie zaangażowania ich postaci, dzielenia się sekretami i okazjonalnego okazywania sobie nawzajem odrobiny zadziorności jest naprawdę wyjątkowym przeżyciem.

Jako oddany wielbiciel dostrzegam w nim nutę nieoczekiwanych zwrotów akcji, przypominających porywający punkt kulminacyjny lub być może nutę napięcia, ale tym, co naprawdę urzeka mnie w twórczości Almodovara, jest zanurzenie się w głębię jego bohaterów i elokwencję jego opowiadania .

 

Werdykt: Makabryczny debiut

Przechodząc z jednej istotnej tematycznie przestrzeni do drugiej, The Front Room oferuje mrożącą krew w żyłach mieszankę horroru psychologicznego, subtelnie nasyconą elementami komediowymi, które mogą być nawet dość wyraźne.

Mówiąc prościej, Belinda, która jest w ciąży, i jej mniej kompetentny małżonek Norman, zmuszeni są zamieszkać z nielubianą i wymagającą macochą Normana, Solange. Solange, znakomicie grana przez Kathryn Hunter, naprawdę ucieleśnia rolę kłopotliwego, stałego gościa.

W przyjemniejszym sformułowaniu można powiedzieć, że postać Solange, która ma zdecydowane i kontrowersyjne poglądy na temat rasy i religii, została w filmie Maxa i Sama Eggersów ukazana jako celowo nieostrożna i to niekonwencjonalne zachowanie zdaje się być wykorzystywane przez reżyserów z niewygodnym poczuciem rozrywki.

W gatunku horrorów Robert Eggers, który jest ich przyrodnim bratem, ma imponujące osiągnięcia, czego przykładem jest Czarownica (2015). Chociaż ten film nie osiąga tego samego poziomu doskonałości, ma wyraźny, makabryczny urok.

 

Straszna noc z nowatorskim slasherem Freddym

Tak jak J.K. Rowling mogła nie otrzymać podziękowań od tych, którzy znali Harry’ego Pottera, tak powinniśmy pamiętać o ludziach takich jak babcia mojej żony, Nellie, która mieszkała przy Elm Street, zanim Wes Craven zamienił ją w symbol strachu w 1984 roku.

Mimo że znajdowali się daleko od domu w Ohio, na Elm Street, tuż za Barnsley, śmiechom nie było końca.

Nellie już dawno nie żyje, podobnie jak, mamy nadzieję, także Freddy Krueger.

W dodatku jest wyjątkowo krótki, co stanowi pozostałość po czasach, gdy reżyserzy horrorów opanowali umiejętność zwięzłości.

 

Werdykt: Psi obiad

LARUSHKA IVAN-ZADEH dla Daily Mail

Wydaje się stosowne, że Halloween ze swoją upiorną atmosferą oznacza koniec ery filmów o superbohaterach, jaką znamy. Wygląda na to, że film „Venom: Ostatni taniec” ma swoje ostatnie chwile.

Podsumowując, dochodzimy do trzeciej i, miejmy nadzieję, ostatniej części, w której Tom Hardy wciela się w Eddiego Brocka, udręczonego dziennikarza. Dzięki symbiotycznemu kosmicie o imieniu Venom Eddie ma wyjątkową zdolność przekształcania się w potężnego superzłoczyńcę. Venom, gadatliwy z kłami, lubi podjadać głowy złych facetów.

W typowym, pełnym akcji scenariuszu przypominającym popularny film komiksowy, złowieszczy pozaziemski tyran planuje unicestwić kosmos, pod warunkiem, że uda mu się przejąć tajemniczy artefakt znany jako Kodeks. Ten potężny obiekt jest obecnie zabezpieczony w posiadaniu Eddiego/Venoma.

Komedia jest poniżej normy, scenografie wyraźnie zapadają w pamięć, a dziury w fabule są ogromne.

Główna obsada, w skład której wchodzą Chiwetel Ejiofor, Juno Temple, Rhys Ifans, Stephen Graham (wszyscy z Wielkiej Brytanii) i inni, czekają bezczynnie, zaskoczeni raczej niezbyt imponującymi efektami specjalnymi.

Dziwny romans pomiędzy Eddiem i jego oślizgłym czarnym kumplem pozostaje USP. Zagorzali fani (jedyni, którzy potrafią okrzykiem zrozumieć fabułę) mogą również cieszyć się smaganiem kreskówkową przemocą. Ale podsumowując: to psi obiad. A szkoda mi tego psa.

2024-10-25 02:07